środa, 3 października 2018

mood swings and their impact on my life

Dzieje się mnóstwo rzeczy w moim życiu. Niemal codziennie biegam po mieście i załatwiam jakieś sprawy. Pod wpływem impulsu i silnego stanu mogę wszystko następującego po stanie jestem beznadziejna i nie mogę niczego postanowiłam rzucić szkołę i podjąć pracę. Szybko okazało się, że wcale nie mogę wszystkiego i z takim wykształceniem mogę co najwyżej roznosić ulotki albo sprzątać biura za marne grosze. Stan jestem beznadziejna i nie mogę niczego wrócił, gdy tylko zabrałam ze szkoły swoje papiery. Poczułam się niepotrzebna, odrzucona przez system (choć z własnej woli) i byłam na siebie wściekła. Przetrwałam dwa dni całkowitej bezproduktywności. Chociaż nie - przetrwać to ewidentnie złe słowo - w mojej głowie wciąż przewijały się samobójcze myśli, z oczu godzinami ciekły łzy potokami wręcz, a ulubiona muzyka zdawała się być torturą. Przeglądałam w kółko oferty pracy jak, porównując brzydko, Kiepski z legendarnego już serialu - nie potrafiąc znaleźć pracy dla ludzi ze swoim wykształceniem.  Dziś chciałam wrócić na stare śmieci, co okazało się jednak niemożliwym, ponieważ jestem już pełnoletnia i nie mogę uczyć się w trybie dziennym, jeśli wypisałam się ze szkoły - zostałam najzwyczajniej wykreślona z systemu na zawsze. Szybko jednak okazało się, że bezproduktywna wegetacja nie jest jedynym rozwiązaniem...i losowi bardzo dziękuję za to, że w okolicy mojego domu istnieje coś takiego jak szkoła wieczorowa. Dziś się do niej zapisałam, krótko po tym, gdy wyszłam z budynku mojej dawnej szkoły. Muszę jeszcze tylko donieść świadectwa z poprzednich klas, a w sobotę już zaczynam zajęcia. Nawet nie macie pojęcia, jak ogromnie się cieszę z tego powodu. Pomimo nadal ogarniającej mnie depresji, mentalnej szarugi i życiowego marazmu nadal pragnę się uczyć. Mam resztki siły, by o siebie walczyć. O siebie i o swoją przyszłość. Teraz nie mogę tego zaprzepaścić, muszę dać z siebie wszystko.

Tak czy siak, martwią mnie te silne wahania nastroju, gdzie mój stan psychiczny za każdym razem prowadzi do wywrócenia wszelkich życiowych planów i decyzji do góry nogami. Zespół wokalny? Czemu nie, mogę wszystko! Trzy tygodnie później zamiast na próbach zespołu leżę zapłakana na oddziale psychiatrycznym. Nauczanie na indywidualnej ścieżce w zwykłej szkole? W trakcie załatwiania, będzie super! Skutek? Prawie cały miesiąc przesiedziany w domu na płaczu, stanach lękowych i myślach o odebraniu sobie życia, trzy lub cztery dni obecności w szkole. To boli. Teraz jestem w czymś, co określiłabym mianem ciszy przed burzą. I to będzie albo atak euforii, albo napady niepokoju w połączeniu z płaczem. I tak jest zawsze. 



Zawsze, cholerną jesienią.







poniedziałek, 2 lipca 2018

fioletowa wata

Cześć. Zapominam jakoś tak o tym blogu. I nie umiem się zebrać, by cokolwiek napisać. Może to dlatego, że wygląd i styl w pisaniu dla tego miejsca zawsze przypominały mi o trudnych momentach w życiu, gdy potrzebowałam wsparcia i przelewałam na wirtualny papier wszystkie swoje bolączki. Teraz czuję się dobrze. To znaczy, cóż, kłamstwem byłoby napisanie, że podskakuję ze szczęścia w radosnej euforii. Jestem w stanie wysiedzieć w miejscu i nie ciągnie mnie do spania lub depresyjnych myśli, to mam na myśli przez dobrze. Humor poprawiają mi rosyjskie utwory - najlepsze chyba takie z ogromną ilością basu i ogólnie dudnienia, nieźle można się przy nich pobujać. Nawet samemu.

Dzisiejsza nazwa notki to fioletowa wata. Dlaczego? Otóż jest to jeden z motywów pojawiających się w moim aktualnie ulubionym utworze. I tak sobie słucham bez ustanku tego utworku, rozmyślając nad życiem. I nie są to wcale ponure rozmyślania o przyszłości, jak to zwykle u mnie bywało. W końcu zaczęłam być optymistką i bardzo mnie to cieszy. Choć przyznam, że nadal zdarza mi się trochę posmęcić nad jakimiś smutnymi utworkami i pokiwać głową nad sobą z politowaniem. Czasem depresyjnie bywa. Czasem ciężko bywa. Staram się to eliminować.

fioletową watą.
 




poniedziałek, 11 czerwca 2018

*cynical fanfares*

Cześć. Niby jest u mnie w miarę stabilnie, ale z drugiej strony to wszystko, co się dzieje, wcale nie jest tak proste do przyjęcia. Nowa diagnoza. Kolejna nieuleczalna choroba w pakiecie. Próbuję się uśmiechać, jednocześnie powstrzymując łzy i pytając Boga - "dlaczego akurat ja?". Teraz tylko czekam z nadzieją na to, że przed moim odejściem zostanie wynalezione lekarstwo na VWM. Już wiem, skąd mój pojawiający się czasem sztywny i niezgrabny chód. Już wiem, skąd moje problemy na lekcjach wychowania fizycznego. Już wiem, dlaczego mam problemy z koordynacją ręka-oko. Nie wiem jednak, czy chciałam się o tym dowiedzieć. Czy nie byłoby lepiej żyć w nieświadomości? Po cholerę szłam do tego szpitala? A gdyby tak nigdy się nie dowiedzieć, uważać się za w pełni sprawnego człowieka, nie mieć poczucia gorszości i lęku przed przemijaniem? Czy to jest coś złego?


"A co z życiem?" - zapytacie.  Jakoś leci, wiecie. To tak, jakby zdechło Wam ukochane zwierzątko. Jest jakiś smutek, ale trzeba żyć dalej i nie wolno się poddawać. Myślę, że to dosyć adekwatne porównanie. Jutro idę do szkoły, na lekcję swojego znienawidzonego przedmiotu - języka niemieckiego. Nawet nad tym za bardzo nie rozpaczam, bo mam ważniejsze powody do rozpaczania. Myśli wracają do dawnych czasów, gdy płakałam nad tym blogiem, słuchając Avril. Teraz też słucham Avril, a łzy już cisną mi się do oczu. Świat jeszcze nie wie, poza rodzicami, moją dziewczyną, znajomą i przyjacielem. W szkole prawdopodobnie czekają mnie pytania o szpital. Nie wiem, czy dam radę na to wszystko odpowiedzieć. Na samą myśl o słowie "szpital" łzy cisną mi się do oczu. Nie zamierzam wracać tam ani myślami, ani słowami, ani w ogóle niczym. Już nigdy. Czuję jednak, że drogi - moje i tego miejsca - znów się przeplotą. Nienawidzę jakichkolwiek szpitali. Każde związane ze szpitalami wspomnienia są dla mnie bolesne. Tak jest.

Pozostaje mi tylko podgłośnić muzykę i zaśpiewać smętnie:
When you're gone
The pieces of my heart are missing you.
When you're gone
The face I came to know is missing too.
When you're gone
The words I need to hear 
to always get me through the day
And make it OK
I miss you.