czwartek, 10 października 2019

exodus

Tak mi przez głowę ostatnio myśli czarne i poplątane przebiegają, coby do reszty bezlitosny odwalić exodus. Exodus, exodus - ciągle tak sobie powtarzam głosem drżącym i pełnym obawy, jednak exodusowego szaleństwa czar jest silniejszy od siły własnej woli. Wycofanie, opuszczenie, jakieś tam całego świata odrzucenie - ot i czar cały. Przeleżeć cały dzień w łóżku i się z niego nie podnosić. Tyle, co do lodówki, do toalety i może, jak będzie się chciało, na tę rzekomo pomocną terapię i z powrotem. Po tych rozmowach z terapeutami tylko bardziej się exodusuję, wycofuję, świat cały mentalnie opuszczam i sobie go odpuszczam. Nawet ulubiona muzyka nie sprawia już tak dużej przyjemności - tylko jak się od jednej jakiejś koreańskiej piosenki uzależnię, to potrafię tak idiotycznie zapętlać dziesiątki, jeśli nie setki razy pod rząd. Na dodatek ciągle płakać mi się chce. Dziś poryczałam się na oddziale dziennym, płakałam przez dobre trzy godziny, z moich oczu ciurkiem leciały łzy. Wstydzę się łez i głównie to one są powodem mojego mentalnego exodusu.