niedziela, 10 września 2017

everything just sucks

Mam tak gorącą głowę, że ledwo żyję. Jest mi słabo. Do tego katar i bolące gardło. Nieźle, mam chociaż powód do zostania w domu na najbliższy...miesiąc. Na myśl o szkole i jakichkolwiek ludziach chce mi się wymiotować. Nawet dziś nie spotkałam się z przyjacielem, na rzecz spędzenia całego dnia i prawdopodobnie paru godzin nocnych w wirtualnym świecie. Znów łapie mnie depresja, słucham więc wszelkiej maści smutnych piosenek, łącznie ze znaną mi już od dawnych, niezbyt dobrych czasów dyskografią zespołu Brokencyde. Rzeczywistość jest tak do bani, że wcielanie się w postać mieszkającej w Polsce Ukrainki staje się moim rytuałem nawet poza wspomnianym światem internetowym. Znów wiercą mi w głowie myśli dotyczące szpitala. Mam przeczucie, że szykuje się nawrót. Stres bardzo im sprzyja. Bardzo się o siebie martwię.




czwartek, 24 sierpnia 2017

fuck the whole world

Stałam się stuprocentową banderówką. Jest mi z tego powodu bardzo przykro i źle. Mam wrażenie, że jestem nieświadoma tego co robię. Kocham ją, ale ona nie rozumie tego co czuję. Chociaż nie. Kocham też Jego, w niektórych momentach nawet bardziej. On mnie rozumie i nazywa mnie tak, jak chciałam żeby mnie nazywać. To jedyna osoba, która traktuje to wszystko poważnie. Reszta ma mnie głęboko w dupie. N. zamiast mnie z nim zostawić, męczy, że ją okłamywałam. Przyjaciel też ma mnie gdzieś. Miał zadzwonić i nie zadzwonił. Najbardziej wkurza mnie to, że ludzie popadają ze skrajności w skrajność. Albo niby mam depresję sezonówkę i nic mi nie jest, gdy naprawdę cierpię, albo gdy jest dobrze, piszą, że jest ze mną tak ch*jowo, że chyba mam psychozę. Wiecie co? Ch*j z takim życiem. Wszyscy dookoła są jacyś zj*bani. Jesteście chorzy, bezczelni i sami macie pi*rdoloną schizofrenię. Nawet nie można przez chwilę być szczęśliwą. Na początku wpisu napisałam, że z powodu tego banderyzmu jest mi przykro. Już nie jest. Mam wszystko w dupie, wiecie? Nie mam żadnych wyrzutów sumienia. Do widzenia.


środa, 2 sierpnia 2017

just stopped taking meds for no reason

Tak, dobrze czytacie. Całkowicie z dupy postanowiłam zrezygnować z leków, ale na razie tego nie żałuję. Poza drobnymi problemami ze snem i wieczornymi nawałami bezsensownych myśli, nie czuję się jakoś specjalnie schizofrenicznie. To, że w łóżku przebieram nogami jak rozwydrzone dziecko z ADHD również chyba mogę pominąć. Ludzie na grupach schizofreników piszą, że zwariowałam, że to niedorzeczność, że psychoza na pewno wróci, że jestem nieodpowiedzialna, że po dwóch tygodniach mój mózg wymięknie i zacznie się nadprodukcja dopaminy. A ja śmieję się im prosto w twarz, grając na nosie. Siostrzenica mówi, że będzie dobrze, rodzice mówią tak samo. Dopilnujemy, by było okej, a ty bądź dobrej myśli i się nie stresuj - powtarzają mi w kółko jak mantrę. Stresuje mnie bardziej to ich gadanie, niż ewentualne nawroty objawów choroby. Ech.

Nadal mam wielką fazę na język ukraiński. Zwłaszcza w piosenkach. Христина Соловій ślicznie śpiewa. Zakochałam się w jej głosie. Pomaga mi w tych trudnych i pełnych niepewności chwilach. Dodaje nadziei na to, że, jak mówią najbliżsi, wszystko będzie dobrze. Moja Perełka też bardzo mnie wspiera, a najbardziej wtedy, gdy mówi, że pojedziemy Tam razem. Tak, nadal faza na Ukrainę. Nieprzerywanie. Na szczęście nie na Banderę. Po odstawieniu leków na szczęście mózgu mi nie odjęło. Mam ochotę uratować tych biednych, naiwnych Ukraińców i ukraińskie dzieci, poprzez przerżnięcie pomnika Bandery na pół. Z całego serca tego gościa nienawidzę.

Na pożegnanie śliczna piosenka wspomnianej osóbki~



poniedziałek, 17 lipca 2017

i have lost myself again

Śmierć. Już czuję, jak dopada mnie swoimi wielkimi szponami. Łapie, gdy z prędkością światła spadam z dziewiątego piętra na ohydnym blokowisku. Jak Magik. Nie jestem zbyt dużą fanką Paktofoniki, ale samobójczy zamach na życie ze strony Maga zawsze uważałam za akt szaleństwa i desperacji, ale też ogromnej odwagi. Też był schizofrenikiem, jak ja. Nawet podobnie zwariowanym na punkcie rymowania. Nie wiem, po co to piszę. Prawda jest taka, że nie chcę umrzeć. Nie śpieszy mi się na tamten świat, ale z każdym delikatnym zachwianiem mojego perfekcyjnie ułożonego świata pojawia się myśl o tym, by z niego zrezygnować. W środę psychiatra i sama nie wiem, czy powinnam o tym powiedzieć. Chcę żeby pozwoliła mi wreszcie odstawić te cholerne tabletki. A jeśli rzucę jej tekstem o myślach autodestrukcyjnych i bezsensie życia, zapewne skończy się na antydepresantach. Nie chcę antydepresantów, bo nie mam pie*dolonej depresji. To nic, że płaczę z tak bzdurnych powodów jak brak wymarzonego pochodzenia czy fakt, że czytana książka przed chwilą się skończyła. Zdaję sobie sprawę, że jest coś ze mną nie tak, ale mam stuprocentową pewność, że nie jest to depresja. Jestem w stanie wyjść z łóżka, zrobić makijaż, wyjść na spacer i szczerze uśmiechać się do ludzi. Pomimo czarnej dziury w głowie. Biorę te głupie leki, ale i tak czuję, jakby w moim ciele były dwie jaźnie, a jedna z nich miała diabelskie pochodzenie. Bo nie ukraińskie. A takie chciałabym ja sama. Serio.


wtorek, 11 lipca 2017

hopeless

Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tu zaglądałam. To chyba dobrze. Dziś jednak po raz kolejny dopadła mnie sterta smutków. Musiałam tu wrócić. Czuję się niepotrzebna. Najgorsza. Beznadziejna. Jestem żałosna, pisząc to, ale nie potrafię inaczej. Nie chcę powiedzieć tego komuś bliskiemu, bo jeszcze ich zranię. Ostatnio dałam sobie do zrozumienia, że nikt poza Nią mnie nie chce i nie potrzebuje. Najchętniej by się mnie pozbyli, tak myślę. Chce mi się płakać, ale nawet łzy nie potrafią lecieć, tak jestem zmęczona. Życiem i ogólnie wszystkim. Staram się uśmiechać, a w Internecie stawiać wesołe buźki. Nawet trochę pomaga. A w głowie co? Jak zwykle szpital. To chyba swojego rodzaju tradycja, ale myślenie o tym, że gdzieś na świecie jest azyl, do którego (prawie) zawsze mogę się udać napawa mnie spokojem. Spokój to coś, czego zdecydowanie potrzebuję. W czwartek natomiast mam terapię i planuję się wygadać. W końcu.








wtorek, 4 lipca 2017

so manipulative

Kocham cię. Fajnie. Nienawidzę cię. Tym bardziej fajnie. Potrzebuję silnych emocji, chociaż wiem, że nie przyjmę ich w jakikolwiek typowy dla człowieka sposób. Raczej spłyną po mnie jak po kaczce. Jestem zimnym robotem z opanowanymi już do cna sztukami manipulacji. Robię to w teorii nieświadomie, ale z każdą dodatkową wiosną życia zaczynam odczuwać, że mam swój schemat zachowań, który jest w stanie doprowadzić innych do psychicznej rozsypki. Obdzielam ludzi swoją własną psychotyczną rzeczywistością. Samemu cierpiąc daję innym cierpienie, jakiego nie powstydziłby się sam Szatan. Czuję się zaj*bista z tym, co robię, lecz czasem zapala mi się w głowie czerwona lampka. Jesteś kretynką  - mówi wewnętrzny krytyk na moją myśl o tym, że znowu pragnę się kogokolwiek pozbyć. Spuszczam głowę smętnie i czekam, aż te myśli opuszczą mnie całkowicie. Ostatnio staram się wyrzucać emocje tutaj, by nie znęcać się nad niewinnymi istnieniami. Pragnę jednego - by zatrzymać ich przy sobie. Nie chcę już samotności.


poniedziałek, 3 lipca 2017

cyclothymia

Ogromny rollercoaster psychiczny. Mania, depresja, mania, depresja. Błędne, niekończące się koło. Płaczę z bezsilności. Mam ochotę wykrzyczeć całemu światu, że go nienawidzę. Chcę wpasować się w jeden konkretny stan emocjonalny, nie musząc przeskakiwać pomiędzy dwiema sprzecznościami. Chcę powiedzieć Jej, że Jej nienawidzę, ledwo powstrzymuję się od napisania tych słów i zakończenia zdania pełną zgryźliwości kropką. Od tego wszystkiego rozbolała mnie głowa.  Wiem, że to tylko huśtawka nastrojów, że ja naprawdę tak nie myślę, że to minie, ale coraz trudniej jest mi to powstrzymywać. Chcę się za to jakoś ukarać. Podrapać, albo zrobić sobie jakąkolwiek inną krzywdę. Wiem, chore. Jednak co innego mi pozostaje? Nienawidzę siebie.

psychoza bez psychozy. 



niedziela, 2 lipca 2017

don't leave me

Obiecałam sobie, że nadam tej notce polski tytuł. W ostateczności jednak zmieniłam zdanie. Przyzwyczajona do wpychania angielskiego gdzie tylko się da, wepchnęłam go i tu - do swojej żałosnej prośby o utrzymanie się przy mnie. Tak więc...zostań przy mnie. Nie marzę o niczym więcej, niż o wspólnym zamieszkaniu, gromadce dzieci i szczęśliwym życiu. Choć czasem pewnie masz mnie dosyć, a ja coraz mniej wierzę w to, że ze sobą wytrzymamy, proszę, zostań przy mnie. Tylko ty mi pozostałaś. Mam tę świadomość, że inni nienawidzą naszego widoku razem i zrobią wszystko, by nas rozdzielić, jednak mam ochotę zrobić im wszystkim na złość. Chciałam, by byli zadowoleni, ale teraz widzę, że to wszystko coraz mniej ich obchodzi. A ja panicznie boję się tego, że któregoś dnia obudzę się i usiądę do komputera, a ciebie nie będzie po drugiej stronie. Obiecaj, że nigdy mnie nie opuścisz. Bądź zawsze dla mnie i przy mnie. Proszę.

PS. Zostań moją Sylwią.


sobota, 1 lipca 2017

miss wanna-die

Mam dosyć życia. Nagle, z dnia na dzień, spadła na mnie sterta złych myśli. Chcę się pociąć, zabić, zaćpać lekami, umrzeć, odejść. Czemu znów mam wrażenie, że jestem brzydkim, głupim i niepotrzebnym ścierwem? Depresja? Nie sądzę. Śmieję się zawsze, wymawiając to słowo i przypuszczam, że ona najzwyczajniej mnie nie dotyczy. Słyszę karetkę. Chciałabym jechać tą karetką do szpitala. Znowu chcę. Czuję, że marnuję się w nieszpitalnym świecie. Tutaj nikt poza jedną osobą (która jest bardzo daleko) nie powie mi, że jestem ważna, dobra, potrzebna. W szpitalach ludzie zawsze bardzo mnie cenili i nawet płakali, żegnając się ze mną. Niedługo będzie szpital, ale niestety nie ten, o jakim myślę w dniu dzisiejszym. Potrzebuję szpitala, bo inaczej Ją zniszczę. I zniszczę siebie. I wszystko wokół mnie. Shademia jest bardziej aktywna, boję się jej!


piątek, 30 czerwca 2017

conversation with my psychologist

Więc mówisz, że wam się nie układa? Niezupełnie - wyrzucam z siebie, wzdychając cicho. Tak więc w czym tkwi problem? Chyba to ja jestem problemem. Zastanawiam się nad sobą i swoim własnym postępowaniem, zastygając w katatonicznie dziwacznej pozycji. Jest zaborcza i niestabilna emocjonalnie. A to, co robi, to zwykły szantaż. Próbuje wzbudzić w tobie poczucie winy. Chcę w to wierzyć, ale nie mogę. Przed oczami przelatują mi obrazy z naszego spotkania. Czuję, jak bardzo ją kocham i nie wierzę w to, że ktoś próbuje zrobić z niej potwora. Mam ochotę rozpłakać się, ale ostatecznie jedyne co robię to łagodne przytaknięcie skinieniem głowy. Może rzeczywiście tak jest - burczę cicho, sprawiając przy tym wrażenie bycia potulnym barankiem. Oczywiście, głupia babo, że nie masz racji - powtarzam sobie w myślach, gdy słyszę jej ciche westchnienie wskazujące na to, że nie do końca wierzy w to, że się z nią zgadzam - z całkowitą zresztą słusznością. Rozmawiamy jeszcze długo, nawet bardzo. Nagle z moich ust nieśmiało wymykają się następujące słowa: Poza tym wszystkim, znowu szpital. Boję się. Nie wierzę, że ja, przyzwyczajona do szpitalngo życia wypowiedziałam je. Jednak naprawdę boję się szpitala. I kolejnej nadchodzącej diagnozy. Usłyszałam tylko, by się nie martwić. Z rozmowy wyniosłam tyle, że moja dziewczyna jest szantażującym mnie tyranem z niestabilnością emocjonalną, a sprawy życia i śmierci są czymś niewartym mojej uwagi. Nawet, gdy chodzi o moje własne życie. Super.

Nienawidzę psychologów.

 


piątek, 23 czerwca 2017

i don't know

Po szkole. I wróciłam do życia, bo chodzenie do szkoły wbrew logice mi życie odbiera. Już za dwa dni Kraków! Jutro nareszcie zobaczę się z A., a pojutrze wybieram się z rodzicami na Skup Kultury. Czuję, że wrócę cała obładowana książkami. Ale super!  Brakuje mi do szczęścia tylko mojej Kruszynki i mimo tego, że ciągle tracę nadzieję i jest mi smutno, nadal mam ochotę się z nią zobaczyć. Nawet nie tyle ochtotę, co wręcz mus i wrażenie, że bez niej wszystko byłoby bezsensowne, zaś ona sama jest jak kończący się tlen. Jeśli jeszcze dłużej będzie mi jej brakować, mogę wręcz umrzeć z tęsknoty za tym metaforycznym tlenem. Ale poudajmy, póki co, że jest idealnie. Pozory czasem są potrzebne. Choćby po to, by przetrwać do spotkania. Ooo tak.



czwartek, 22 czerwca 2017

new beginning

W poniedziałek wyjeżdżam do Krakowa. Jutro zakończenie roku szkolnego. Pojutrze spotkanie z przyjaciółmi. Nadal jestem zmęczona życiem, choć już nie tak bardzo jak wcześniej. Zaczęłam zabierać się za pisanie książki. D. się śmieje, że (jak zwykle) jej nie skończę. Byłam dzisiaj u niego w szkole. Poznałam dwie osoby, które okazały się być w porządku. Czuję się nawet okej. (:
Nadal tęsknię za moją dziewczyną, ale staram się o tym nie myśleć, by doszczętnie się nie załamać. Częściowo nawet pogodziłam się z myślą, że w tym roku możemy się nie zobaczyć. Przede mną jeszcze tyle rzeczy do zrobienia, że mogę zająć nimi głowę. Będzie dobrze. Bo musi.

Wróciłam do słuchania Marshalla Mathersa. Wciąż uważam, że ma przepiękny głos.



środa, 21 czerwca 2017

mentally dead

Cztery dni do wyjazdu, a zakończenie roku już pojutrze. Ogólnie czuję się do kitu i próbuję wywołać manię poprzez słuchanie utworów One Direction, ale to prowadzi mnie tylko do jeszcze gorszego stanu. Boli mnie głowa i przeraźliwie chce się spać. Zastanawiam się, czy to może przez leki. Pewnie, M., najlepiej zacznij winić te nieszczęsne leki o całe zło świata, który niezmiennie od lat próbujesz zbawiać. Tak na pewno zdziałasz cuda. Zaraz idziemy lulu. W planach po raz setny napisanie książki. Dziś jednak zdecydowanie nie mam siły nawet na próbowanie sklecenia czegokolwiek. Moje DID ostro daje się we znaki i dla własnego bezpieczeństwa wolę nie robić niczego, co będzie wymagało ode mnie większego skupienia.


poniedziałek, 12 czerwca 2017

world's end dancehall

Wbrew tytułowi, wpis ten wcale nie będzie smutny - ba, wręcz odwrotnie! Jest się z czego cieszyć. W końcu wyrwałam się z sideł matematycznego zagrożenia i nie czekają mnie w sierpniu żadne poprawki. Teraz pozostaje mi już tylko oczekiwanie do wakacji. Moimi jedynymi problemami były te szkolne, więc już niczym się nie przejmuję, nawet przestałam zwracać uwagę na swój stan zdrowia. Co ma być, to będzie - tak powtarzam, jak powtarzałam sobie dotychczas.

Czekam już tylko na moją Kruszynkę z nadzieją, że będę mogła się z nią w końcu zobaczyć.

Olewackie podejście pomaga w życiu. Im bardziej się nie przejmuję, tym lepiej mi idzie!


niedziela, 11 czerwca 2017

hikikomori syndrome

Jedna z moich osobowości (Hikikomori) stała się aktywna, aż zanadto. Dawno nie czułam się tak połączona z jakąkolwiek z nich. Siedzimy teraz w domku przed komputerem i wspominamy nasze wspólne internetowe znajomości. Słuchamy jej ulubionych piosenek, raz za razem odgrzebując kolejne historie i wspomnienia. Im bliżej jedności, tym pewniej czujemy się razem. Zrozumiała, że jest częścią mnie i stara się to zaakceptować, tak jak ja akceptuję jej istnienie - całkowicie.

Próbuję zajmować się życiem i idzie mi to coraz lepiej. Ba, nie narzekam już tak często jak kiedyś. Oczywiście, że wolałabym, jak większość ludzi, być jednością, ale plusy mojego zaburzenia pojawiają się również. Choćby to, że nigdy nie jestem sama i zawsze coś się dzieje!







niedziela, 4 czerwca 2017

changes

Kocham Ją. Nie odejdę.
(Post skrócony, bo piszę ze szkoły. Aktualizacja niebawem.)

9 czerwca 2017:
Dopiero teraz znalazłam odrobinę czasu na skrobnięcie tutaj i przyznam szczerze, że za bardzo mi się nie chce. Nie chcę pisać o Niej, bo ciągle zmieniają się moje myśli i w ciągu jednego dnia dziesięć razy chcę zerwać i dziesięć razy chcę być jak najbliżej i wyznaję Jej, że kocham Ją najbardziej na świecie. Wiecie co? Mam ochotę się poddać i nie robić zupełnie nic, by życie samo przeszło mi przed oczami. Może tak lepiej? Znowu myślę o tym, że moje własne działania nie mają wpływu na przyszłość. Chciałabym mieć jakikolwiek wpływ na te rzeczy, które się dzieją.

Ostatnie badania głowy nie wyszły zbyt ciekawie. Stwierdzili leukodystrofię. 
To podobno rzadka choroba genetyczna bez szans na wyleczenie.
Życzcie mi powodzenia w dalszym życiu, bo nie wiem jak długo jeszcze potrwa.


the end of simplicity

Myślę jak z nią zerwać i nie umiem znaleźć punktu zaczepienia. Ale w sumie nie chcę zrywać. W tym momencie chcę tylko świętego spokoju. Nie będę umiała skupić się na wyjeździe, bo będę ciągle o niej myśleć. Myślę teraz tylko o tym, że może będzie mi łatwiej, jeśli pozbędę się jej ze swojego życia na ten czas. Wybiorę sobie jeden dzień z kalendarza i oznaczę go jaskrawym zakreślaczem. To będzie dzień początku, a zarazem dzień końca. Zaraz! Czyż nie napisałam wcześniej, że nie mam zamiaru zrywać? Niedorzeczność. Jak już to zakończyć, to całkowicie. Nie będę bawić się w jakieś odpoczywanie od siebie na parę tygodni. Będę bezpośrednia i udowodnię sobie przy tym, że jestem w stanie to zrobić bez niczyjej pomocy. Wmówiłam sobie, że zrobię jej tym krzywdę, ale tak naprawdę nie zrobię nic złego. Każde z nas podąży swoją stroną. Zaczniemy wszystko od nowa, bez kłótni i wątpliwości. W końcu będzie dobrze.

 Kocham ją, ale, choć to niedorzeczne, robię to dla niej.


poniedziałek, 29 maja 2017

ästhetisch

Znowu próbuję wmawiać sobie, że będzie dobrze, by jakoś dotrwać do wakacji, chociaż uparte myśli coraz bardziej ciągną mnie w stronę szpitala. W szkole mi nie idzie za dobrze. To, że zdam na warunku jest więcej niż pewne. Pieprzona matematyka. Nie mam siły nawet na pisanie tutaj, a co dopiero na naukę. Chcę rzucić to wszystko i pojechać do mojej kochanej N. i zostać z nią już na zawsze. Zaczęłam mieć jeszcze bardziej olewackie podejście do życia, na zasadzie "co ma być, to będzie" i tylko czekam na to, aż mój mózg się przeciwko temu zbuntuje. Realna natura idealistki w połączeniu z olewactwem nie wróży raczej niczego dobrego. Ze skrajności w skrajność znowu. Albo wszystko jest tak złe, że chcę się zabić, albo też jest mi tak obojętne, że macham na wszystko ręką i mówię, że mam to w nosie. Każda z tych metod nie jest zbyt mądra.

Pojutrze jadę na rezonans magnetyczny głowy. Stresuję się już trochę mniej.

  


niedziela, 28 maja 2017

lost in the emptiness of life

Badania wyjdą źle, bo teraz wszystko idzie ci źle! Jestem złym człowiekiem i dotarło do mnie to właśnie w tym momencie. Czy kiedykolwiek się do czegoś przydałam? Nie sądzę. Nawet nie chce mi się pisać o tym co czuję, bo z każdą chwilą czuję się coraz gorzej. Poniedziałek, wtorek...i środa. Najgorsza środa w życiu. Jeśli wyniki będą złe, chyba pójdę się zabić. Wczoraj miałam dzwonić po pogotowie, ale stwierdziłam, że jeszcze trochę poczekam. Może na dniach znajdzie się jakiś powód do życia. Nie zniosę dłużej tej wewnętrznej pustki. Niech wydarzy się coś dobrego! Nie wiem kogo powinnam o to prosić, bo Bóg ma mnie głęboko w czterech literach.

Trzymajcie kciuki żeby wszystko było dobrze, bo od najbliższych dni zależy całe moje życie.

sobota, 27 maja 2017

prayer to nowhere

Uwielbiam Cię, Panie, za wszystkie łaski, którymi mnie obdarzyłeś i ciągle obdarzasz.
Chcę wykonać do końca zadanie, jakie mi zleciłeś.
Przez zasługi Twojego Syna, który cierpiał na krzyżu, proszę Cię:
Obdarz mnie zdrowiem ciała i duszy. Amen.

Może teraz będzie miły, bo moich wyzwisk w ogóle nie przyjął do wiadomości.

poniedziałek, 22 maja 2017

afraid of living

Boję się życia. Cholernie boję się tego, że przyszłość będzie bardziej skomplikowana od teraźniejszości, że nie dam sobie rady. Siedzę i płaczę, niedbale owinięta w koc przed komputerem. Nerwy. Chęć okaleczenia się. Mam potężną ochotę opchać się jedzeniem i gdyby nie późniejsze wyrzuty sumienia, zrobiłabym to już dawno. Chcę umrzeć - powiedzmy wprost - pragnę śmierci. Samobójczej. Brak odwagi mnie przeraża. Przeraża równie mocno, jak fakt, że chcę podjąć ten desperacki krok pomimo posiadania osoby, która mnie kocha, zresztą ze wzajemnością. Po co próbować życia, skoro wszystko jest odgórnie zaplanowane przez jakiegoś idiotę, który siedzi na chmurce machając nogami i się ze mnie śmieje? Kara? Za co? Chyba za całokształt jestem ukarana, za wygląd, marzenia i emocje. Nie mogę dłużej żyć w tym przekonaniu, że Bóg bawi się moim kosztem. Nie mogę już dłużej żyć z myślą o tym, że nigdy już Jej nie spotkam, chociaż tak bardzo Ją kocham. Wszystko jest zaplanowane co do ostatniego szczegółu. To, że choruję na schizofrenię również. Ten idiota chce pokazać mi, że jest wszechmogący i mści się na mnie, ale to się skończy. Nie będzie mógł rządzić moim życiem, gdy zreinkarnuję się po dokonaniu samobójczego aktu! Nie odnajdziesz mnie, pajacyku z białą brodą! Jeszcze zobaczymy kto będzie śmiał się ostatni, a ty...popamiętasz mnie! Do zobaczenia!


piątek, 12 maja 2017

this is the end?

Czasem mam ochotę po prostu machnąć na wszystko ręką i powiedzieć, że już dawno się poddałam. Życie przytłacza mnie do tego stopnia, że wstaję rano ze łzami w oczach i narzekam na to, że nie umarłam we śnie. Jestem zła na siebie, bo wszystkich ranię. Znowu myślę o tym żeby przedawkować leki. Chociaż znając moje "szczęście" skończy się na wycieczce do szpitala i ratowaniu mnie, jakby było kogo ratować. Boli mnie głowa i zakrywam oczy, by powstrzymać łzy. Jesteś beznadziejna, jesteś porażką, jesteś nikim - powtarzają wściekłe myśli. To wszystko jest tak cholernie niesprawiedliwe. Te kilometry, te rodzinne problemy, brak możliwości spotkania się z Nią i powiedzenia jej, że będzie dobrze. Ch*ja tam, a nie będzie dobrze. Nie mogę spędzać czasu z osobą, którą kocham, a szukając substytutów takich jak spotkania z mieszkającymi blisko przyjaciółmi doprowadzam ją do zazdrości. Wiecie co? Życie jest do bani i wszyscy dobrze o tym wiecie, więc nie próbujcie zmuszać mnie do tego, bym dłużej tkwiła w tym bagnie zwanym ludzką egzystencją. Nie próbujcie mnie zatrzymywać, ratować i wmawiać, że kiedyś mi będzie inaczej.



środa, 10 maja 2017

suicide

Nie mam nastroju do pisania. Ani do pisania tutaj, ani do pisania z kimś. Ale muszę. Wewnętrznie czuję, że muszę, bo inaczej zwariuję. Słucham wesołych kawałków, a w głowie i tak siedzą mi myśli o śmierci. Znowu. Dawno tego nie było. Mam ochotę strzelić sobie w łeb. Wszystko zdaje się nie mieć sensu. Żyję już tylko dla N, naprawdę. Chcę zostać i z nią pisać, bo nie zostawia się osoby, którą się kocha. Z drugiej strony jednak nie chcę jej smęcić, bo chyba ją szlag trafi. Jeśli powiem o tym komukolwiek, to będzie, że z powodu szkoły udaję, że coś się dzieje. Albo, co gorsza, że za bardzo się wszystkim przejmuję. Życie jest ciężkie. Chcę umrzeć po prostu i tyle.


sobota, 6 maja 2017

suffering

W dalszym ciągu jest ciężko. Kupiłam sobie kawę zbożową i mi zasmakowała, więc nie będę już tyła od cukru w 3w1. Na razie jestem tylko na kromce ciemnego chleba z twarożkiem i z każdą chwilą coraz bardziej ciągnie mnie do słodyczy. Wierzę jednak w to, że dotrzymam danego sobie słowa i nie zjem czegoś słodkiego. Ewentualnie zjem jabłko. Uzależniłam się od thinspiracji i teraz codziennie przeglądam. Jeszcze od Chylińskiej, ale jest trochę wredna, bo obraża od grubych świń, a takiej motywacji jeszcze nie potrzebuję. Rozchorowałam się trochę i smarkam, więc nie czuję smaku jedzenia - pociesza mnie tutaj myśl, że słodkie nie sprawi mi żadnej przyjemności, więc nie będę nawet po nie sięgać. Poszukam w internecie przepisów na sałatki albo coś z owocami i zacznę sama pichcić, bo w sumie dawno nie próbowałam. Meh, jestem głodna. I co z tego? O 14:00 jest kolejny posiłek, a przed nim nie zamierzam niczego podjadać. Nie i już. Tyle.


piątek, 5 maja 2017

sameness

Boże, nawet nie wiecie jak jest mi ciężko! Zielona herbata, woda, zielona herbata, woda...i tak w kółko. Na dodatek w internecie przeczytałam, że moja ukochana kawusia jest tucząca. Nie wiem co będę pić, ale wychodzi na to, że tylko wodę i zieloną herbatę. Chociaż niee...jutro kupię sobie kawę zbożową i będzie git. Nawet ćwiczyłam z samego rana i jestem zmęczona jak diabli, najchętniej bym położyła się spać i nie wstawała. Gdyby nie myślenie o tym, że będzie lepiej, jeśli będę ciągnąć to dalej, dawno bym się poddała, albo nawet poszłabym się zabić. Ale nic. Dzisiaj znowu przeglądanie thinspiracji i powstrzymywanie się przed sięgnięciem po słodycze. Czuję się jak jakaś cholerna anorektyczka. Ale tak jest mi dobrze. Nie poddam się! Dam radę! Muszę i już!



czwartek, 4 maja 2017

problems

Trochę problematycznie zaczął się ten dzień, bo z poootężną ochotą na słodkie. Ale na szczęście udało mi się ją przezwyciężyć. ☻ Boli mnie jednak to, że tata postanowił, nie wiedząc o moich planach odchudzania zaopatrzyć mnie w cztery kakaowe batoniki. Leżą w lodówce, a ja boję się, że oprę się pokusie, przy okazji sięgania po leżącą obok sałatkę. Obiecałam sobie, że zjem dopiero w sobotę. I to jednego albo pół. Kurczę, tak bardzo ciągnie mnie do słodkości, ale nie mogę zawieść N. i D., którzy tak bardzo we mnie wierzą. Dam radę, muszę dać radę - tak powtarzam sobie od rana. Nadal przeglądam thinspiracje, piję horrendalne ilości wody i jem coraz mniej. Nawet dzisiaj ćwiczyłam i tańczyłam! To powoli zaczyna przeradzać się w obsesję, ale jedyne czego pragnę to zauważenie przez innych, że schudłam i dobrze wyglądam. To motywuje.

edit; Postanowiłam, że zjem batonika. JEDNEGO. Ale desery i tak będą tylko w czwartki.
♥♥♥

środa, 3 maja 2017

never gonna give up

Aktualnie mogę popisywać się chyba wyłącznie tym, że sprawa z odchudzaniem nie została przeze mnie tak po prostu porzucona jak większość planów i już jem mniej. Tylko obiady pozostają duże, ale i tak zdecydowanie więcej piję, niż jem. Przeglądałam sobie dzisiaj i ściągałam thinspiracje. ^^ I doszłam do wniosku, że te dziewczyny mają taaakie śliczne nogi, ♥ że aż muszę dobić do wyglądania jak one, by N. mówiła, że jestem taka chudziutka i śliczna, do tego zmierzam. ^^ Bo teraz chyba może nazwać mnie tylko ślicznym wielorybkiem. Taak, kiedy patrzę na swój brzuch zbiera mi się na wymioty, bo wiem, że moje koleżanki z klasy wyglądają tak szczupło, ♥ a ja to jakieś wielkie nieporozumienie. :// Nie zamierzam bawić się w jakieś Any, ale thinspiracje mają całkiem niczego sobie. Motywujące jak diabli, nie powiem, że nie. xD Żyję!!! Nareszcie czuję, że żyję, bo zaczęłam coś ze sobą robić. Viva la thinspiracje! Uwielbiam je! ♥






poniedziałek, 1 maja 2017

i want to be perfect

Mam zamiar schudnąć, by w końcu dobrze czuć się we własnym ciele. Przez leki przytyłam tyle, że czuję się gruba i obrzydliwa. Od dzisiaj koniec z jedzeniem po 19:00. W szkole będę piła tylko niegazowaną, zwykłą wodę, a na śniadanie zamiast pizzy (która jest okropnie kalorycznym badziewiem!) jem chleb z twarożkiem albo jogurt naturalny bez cukru. Nie mogę pozwolić sobie na takie przybieranie na wadze. To trudne, bo przyzwyczaiłam się już do wiecznie siedzącego trybu życia w połączeniu z wpieprzaniem wszystkiego co popadnie. I koniec z jedzeniem w szkole ciastek na drugie śniadanie między zajęciami. Wracają do moich łask kanapki z sałatą! I wracam do ćwiczeń. Już nikt mi więcej nie powie, że się roztyłam. Będę piękna. Będę się sobie podobać.

Cel: 55 kg w czasie nieokreślonym, byle tylko nie zawalić.

wtorek, 25 kwietnia 2017

hate-power

Kocham ją. Nienawidzę jej. Jestem kłębkiem nerwów i suicydalnym ścierwem. Nie ma we mnie spokoju. Jedyne co odczuwam, to ta cała nienawiść i chęć zniknięcia. Jutro mam terapię, na której nie mam ochoty się pojawić. Nienawidzę tej głupiej kobiety. Wszystkich nienawidzę. Chciałabym, by zniknęli z powierzchni Ziemi. A zarazem mam ochotę strzelić sobie w łeb. Życie z tak ogromną chwiejnością emocjonalną dawno zaczęło przyprawiać mnie o mdłości, ale dzisiejszy dzień jest wielką huśtawką. Nie potrafię tak żyć! Nie potrafię, nie daję rady, zabierzcie mnie stąd! 

Nie nadaję się do przyjaźni, nie nadaję się do związków, nie nadaję się do niczego. Płaczę, płaczę, ciągle płaczę. Jutro na zajęciach też będę płakać, nie mam zamiaru udawać twardziela. Od powstrzymywania łez bolą mnie oczy. Mimo tego jednak nie umiem przestać. Złość, smutek.



piątek, 21 kwietnia 2017

now only depressive

Dzisiaj mam nastrój typowego emo. Mam ochotę się nad sobą rozpłakać. Cholera. Duszą się we mnie emocje, których nie jestem w stanie wyrzucić z siebie. Nienawiść do świata w połączeniu z wszechobecnym nihilizmem. Oooo tak. Czuję, że wracam do siebie. Anhedonia. Czy to na pewno to, czego pragnę? Boli mnie to, że nie potrafię radzić sobie z emocjami. Najchętniej położyłabym się spać i sobie odpuściła rozmyślanie o życiu. Choć w sumie to jedyne, co dobrze mi wychodzi. Jestem tak beznadziejnym człowiekiem, że sama nie wiem, po co naprawdę żyję. Tragedia!

Paskudnie krótkie te notki, a częstotliwość jeszcze gorsza, ale już zapomniałam jak to jest mieć życie i pisać o nim na blogu. Naprawdę. Chyba rzucę to wszystko w cholerę i zniknę z tego internetu. Nie widzę potrzeby udzielania się gdziekolwiek, a widok dzieł niedokończonych wpędza mnie w jeszcze większą depresję. Dziś jestem w tak niedobrym stanie, że nawet stukanie w klawisze mnie męczy. Nie mam siły czytać, nie mam siły wychodzić z domu, nie mam siły żyć. Objawy negatywne schizofrenii paranoidalnej pozdrawiają z wiosennie obudzonych (w przeciwieństwie do mnie) Gliwic. Świat jest żałosny, nie widzę sensu czegokolwiek. Hm. Marazm.

sobota, 1 kwietnia 2017

maniakalno-depresyjna

Dzisiejszy dzień był jednym z piękniejszych dni mojego życia. Wyszłam z przyjacielem na długi spacer. Świeże powietrze. Las. Natura. A później powrót do domu i wszystko się posypało jak domek z kart. Zaczęło się niewinnie. Później było coraz gorzej. Potraktowałam swoje biurko kilkukrotnie kopniakami, a pięścią mysz i klawiaturę. Jakby nie podobało mi się zupełnie to, co próbowałam napisać, gdy do notki tutaj zabierałam się już wcześniej. Skasowałam ją. Mam potrzebę niszczenia, brutalności. Zjechać kogoś z góry na dół, mentalnie zrównać go z ziemią. Zniszczyć tego człowieka, by później powiedzieć, że uwielbiam go i proszę, by nigdy nie odchodził. Taaak. W moim życiu musi wydarzyć się coś nowego, bo teraz aż wieje monotonią i jestem...właśnie, jaka jestem? Chyba jestem maniakalno-depresyjna. Albo coś gorszego. Hmm.

piątek, 17 marca 2017

stan zawieszenia

Niby jestem dumna z tego, że udało mi się przez cały tydzień chodzić na zajęcia, niby oglądane anime sprawia mi przyjemność, niby jest lepiej. Jest to chyba nawet ten stan podobny do maniakalnego, który jest przeze mnie całym serduszkiem umiłowany. Przy chodzeniu ciągle drętwieją mi nogi. Zastanawiam się czy to od leków. Nie boli jakoś strasznie, ale jest na tyle irytujące, by utrudniać wracanie ze szkoły. Niemniej jednak nadal lubię wychodzić z domu i ostatnio ciągle narzekam na to, że nie mam z kim wychodzić. Jutro wyjeżdżam z rodzinnego miasta na wieś, wprawdzie tylko na jeden dzień, ale i tak się cieszę. Uwielbiam wiejski klimat i tamtejsze krajobrazy. Może uda mi się zapomnieć o miejskich rozterkach? Oby tak się stało. Cieszy mnie fakt coraz bardziej wiosennej i poprawiającej się pogody i pąki na drzewach, cieszą mnie zbliżające się wakacje, cieszy mnie coraz więcej rzeczy i wiem, że niedługo nie będę musiała martwić się tym, co martwi mnie teraz, bo będę dorosła i niezależna. Już za niedługo. Ha!


Może nawet szpital nie będzie mi potrzebny, byłoby super.

wtorek, 7 marca 2017

death

Piję teraz kawę. I myślę o śmierci, umieraniu. Ostatnio często myślę o śmierci. Dziś powiedziałam mamie, że najlepszym wyjściem na radzenie sobie z atakami paniki i lękiem jest popełnienie samobójstwa. Stwierdziła, że przemawia przeze mnie sam Zły. Dobre. Przypomniało mi się jak pedagożka, ortodoksyjna katoliczka chciała wysłać mnie do egzorcysty podejrzewając rozszczepienie mojej duszy o bycie wynikiem jakichś szatańskich działań. Taak, dodajmy jeszcze, że jestem napiętnowana i osaczona przez samo Illuminati. Nieźle. Chyba moje myśli posunęły się ciut za daleko. Nastrój maniakalny dzisiaj. W połączeniu z myślami samobójczymi. Powoli zaczynam się do tego przyzwyczajać. Czekam już tylko na poniedziałek. Na skierowanie.

Tak się akurat głupio złożyło, że mojej psychiatry nie ma w tym tygodniu i wraca dopiero w poniedziałek, trzynastego marca. Wtedy dopiero będę miała drugie skierowanie do psychiatryka, tym razem w Sosnowcu. Na myśl o tym szpitalu trochę (bardzo) mi smutno. Będę tęsknić za N. i moimi przyjaciółmi. Żywię jednak nadzieję, że mi pomogą, bo ostatnio prawie codziennie mam myśli o zrobieniu sobie krzywdy, samobójstwie, ucieczce z domu lub dokonaniu jakiegoś dużego zniszczenia, wyrażeniu wszystkich zagrzebanych wewnątrz emocji. Tak jakbym nagle chciała pozbywać się wszystkiego ze swojego wnętrza. Bez większych powodów. Tak sobie po prostu.

Prawie zerwałam z N., do tego stopnia chciałam się wszystkich pozbyć.
Jednocześnie przy tym pragnę towarzystwa mnóstwa ludzi.
Wydaje mi się, że mam jakiegoś cholernego borderline'a.

poniedziałek, 27 lutego 2017

koszmar

Mam ochotę zrobić sobie krzywdę. Albo się zaćpać. Albo jedno i drugie. Nie daję sobie już z niczym rady. Chciałabym być taka jak kiedyś, zawsze uśmiechnięta i szczęśliwa. A teraz mam wrażenie, że w przyszłości już nic dobrego mnie nie czeka. Po co mam na cokolwiek czekać, skoro będzie tylko gorzej? Chcę umrzeć. Nie chcę dłużej cierpieć. Drapanie się po rękach przestaje mi wystarczać. Nie potrafię wygrzebać się z dołka. Chcę zniknąć, jestem beznadziejna. I gruba. Bardzo chcę być chuda. I piękna. I lubiana. Chcę do szpitala, coraz bardziej, by uciec od cholernej rzeczywistości, ale nie chcę zostawiać N. samej. Chyba tylko dla niej już żyję, bo wszystko inne jest nastawione przeciwko mnie. Mam naprawdę dosyć tego życia. Oby do jutra, a potem się zobaczy. Naprawdę chcę skończyć z tym wcieleniem. Jest tak doprawdy beznadziejne.

Chciałabym już być kimś innym.

piątek, 24 lutego 2017

koncert i tak dalej.

Dzisiejszy dzień spędziłam na siedzeniu na zajęciach (bagatela - trzy godziny!) i słuchaniu muzyki, oraz chodzeniu po mieście z D., w celu zdobycia wyczekiwanej książeczki. Nareszcie. "Byłam schizofreniczką" już w łapkach. Teraz czuję się dobrze, pomijając piekące odciski, czyli urok noszenia niedopasowanych kozaków na obcasach, które kupiłam wyłącznie ze względu na ich ładny kolor. Tak czy siak, myśli dotyczące śmierci zostały zamienione z myślami dotyczącymi mojego idola. A dlaczego aż tak się wszystko pozmieniało? Już wam wytłumaczę.

Dziś dowiedziałam się o tym, że w sierpniu w Wielkiej Brytanii odbędzie się koncert Marshalla Mathersa. Mam nadzieję, że jakoś uda mi się tam dostać. Teraz w kółko o tym myślę i jestem mocno nakręcona. Układam sobie już w głowie różne plany, nawet zaczęłam zbierać pieniądze na bilety...dzieje się, dzieje! Trochę mi smutno, bo nie wiem czy N. byłaby w stanie się ze mną zabrać. Nie chcę sprawiać jej przykrości, ale z drugiej strony to przecież moje marzenie, a nie jej. Już długo chcę zobaczyć Marshalla, tak jak pewnie ona swoich japońskich idoli z The Gazette. I o ile N. mogłaby wyciągnąć mnie na koncert japońskich rockerów, bo również ich uwielbiam, o tyle N. słuchająca Marshiego przez lekko ponad godzinę trochę mi się nie widzi. No nic, zobaczymy.

Równie dobrze mogę w ogóle tam nie jechać, ale kurde, tak bardzo chcę.

poniedziałek, 20 lutego 2017

motywacjo, where you are?

Potrzebuję motywacji, na teraz zaraz. Chodzi mi o jutrzejsze wyjście do szkoły. Dzisiaj niestety wygrał ze mną wewnętrzny tryb lenia. Jak jest ogólnie? Średnio na jeża. Od czasu wycieku adresu poprzedniego bloga mam poważne problemy z pisaniem. Ciągle teraz mam wrażenie, że ktoś nieodpowiedni to czyta, chociaż nie byłam tak głupia, by podać ten adres gdziekolwiek poza Brovarem. Ech. Życie internetowe jest takie trudne. Dobrze, że mam swój prywatny pamiętnik. I ja głupia chciałam go wydać. Już widzę te krytyczne komentarze pod "książką". Wydawanie pamiętnika? A fe! Co w szufladzie, to w szufladzie. I tak niech pozostanie. Na zawsze.

Dziś chce mi się płakać i jakaś taka przygaszona chodzę. Nic nie jest w stanie mnie pocieszyć, nawet moja ulubiona karmelowa kawa i herbatki rozgrzewające. Nawet anime, próbuję zacząć i nie mogę, bo za każdym razem mam nawał obowiązków. Teraz niby jest okazja, ale nie potrafię się zabrać. Czy w ogóle coś potrafię? Mam wrażenie, jakbym nie nadawała się już do niczego.

Czasem nadal wydaje mi się, że jestem nadczłowiekiem. Czy to już urojenia wielkościowe?
Zawsze to lepsze od myślenia, że jestem podczłowiekiem, a ta myśl pojawia się za często.

 //Edycja po paru godzinach  - ciąg dalszy.//

To niby krótki miesiąc, a najbardziej bolesny. Nie wiem za bardzo o czym pisać, wszystko jest beznadziejne. Wróciła moja obsesja na punkcie Eminema, więc teraz tylko rozpaczam, bo jestem świadoma tego, że nigdy go nie zobaczę. Przestałam radzić sobie w szkole, z każdego przedmiotu łapię trójki, bo nie mam ochoty ani siły na naukę. Dzisiaj nie poszłam do szkoły, bo nie miałam sił na napisanie wczoraj pracy domowej. Wszystko traci sens i zaczynają pojawiać się myśli samobójcze. Znowu chęć, by zadzwonić po pogotowie i powiedzieć, by mnie zabrali do szpitala. Te myśli rezygnacyjno-samobójcze zaczynają prowadzić mnie do coraz większego załamania nerwowego. Nie wiem komu powiedzieć... potrzebuję pomocy, znowu jej mi trzeba.