poniedziałek, 26 lipca 2021

we are sad (mad? bad?)

Bezustannie szukam siebie. Troszkę dobrze mi w związku z nadchodzącą przeprowadzką. Jakaś ulga jest. Troszkę też jednak obco i nijak. Od wnętrza niemal wieje chłodem. Standardowe odczucie związane z separacją od rodziców, a zwłaszcza odcięciem się od dosyć toksycznej i nadopiekuńczej matki. Trudne.

Rozpadam się. 

Stopniowo, w podzielonym na pewne etapy procesie, czuję jak stres i obawy dzielą moje komórki na dziesiątki małych elementów, tworząc piękną, cudownie kolorową mozaikę, krzyczącą z przejęciem GO ON ME! gdy rzeczywistość staje się coraz trudniejsza, trudniejsza niż do tej pory. 

Rozpadam się.

Nie jestem w stanie przełknąć tego wszystkiego. Fakt, że Ona nie rozumie mojej decyzji o przeprowadzce jest dla mnie niewybaczalny i cholernie bolesny. Ciągle powtarza, że będzie mi tam źle. Wrócisz do domu i będzie źle, będzie tak jak dawniej. Albo zamkną mnie na oddziale, bo sobie nie poradzę. Ciągle straszy mnie psychozą. Albo, co gorsza, nagłym powiększeniem Systemu. Będzie was więcej i zwariujesz. Jakbym już tu nie wariowała, gdy pije i powtarza w kółko te swoje teksty na temat tego, że chcę przenieść się do nie wiadomo jakiego piekła i sprawić, że zachoruje i umrze z tęsknoty za mną. Litości, to tylko mieszkanie ze współlokatorami, na dodatek tuż obok jej miejsca pracy.

Rozpadam się.

Na drobne kawałki. Tak za każdym razem, gdy pomyślę, jak mnie rani swoimi słowami i jak ja mogę w pewien sposób zranić ją, tą przeprowadzką. Jednocześnie marzę o tej przeprowadzce i proszę Ich o pomoc. Proszę Demi i resztę o to, by pozwolili mi odsunąć się od tych niewygodnych wspomnień, myśli i wszystkiego, co utrudnia sprawę. Oni bezustannie dzielą, mielą i szatkują. A jednak obiecują, że niebawem sytuacja się zmieni, że może nawet nie będą w codziennym życiu mi potrzebni.


Dziesiątki malutkich kawałeczków. 

Mozaika. Jesteśmy skazani na siebie.

 


niedziela, 16 maja 2021

stop it please...

Odczuwam emocjonalny chłód, a przy tym totalnie nie umiem się z niczego cieszyć.

Ogarnęło mnie uczucie wyobcowania, odmienności, a zarazem przeszywającego do szpiku kości smutku.

Czuję się strasznie, czuję się przy tym gorsza od innych i nie mam zbyt dużego wpływu na to jaka jestem, bo zawsze, gdy próbuję coś zmienić, kończy się na tym, że ryczę, bo mi to nie wychodzi. A najgorsze, że klasycznej wersji samej siebie praktycznie nie czuję już od dłuższego czasu.

Za dwa tygodnie kończę terapię, a czuję się jakbym była chodzącą porażką. Dręczą mnie myśli związane z końcem terapii, z tym, że będę miała od niej trzy tygodnie przerwy i znów zamknę się w sobie, nie mając w zupełności komu mówić o narastających coraz mocniej wszystkich problemach...

Nie chcę nikogo męczyć moimi problemami. 

Myślę żeby zacisnąć zęby i po prostu być (nawet jeśli pozornie) szczęśliwa.

Już nawet nie potrafię płakać, bo czuję jakby mnie rozrywało od środka, gdy kładę się i próbuję wycisnąć gromadzące się tygodniami łzy w poduszkę - czuję pustkę albo przeszywający smutek - i tak bezustannie.

Najgorsza jest depersonalizacja i ataki paniki, to g*wno co chwile mnie łapie i wtedy jestem przerażona.


piątek, 26 lutego 2021

bom jeon uul

Kochany Pamiętniczku...

Pal to licho, nie umiem pisać wstępów! 😤

 
Pomyślałam, że jak już tak dobrze się czuję, że wyszłam z przyjacielem na spacer i poruszyłam wreszcie szczerze trudne dla mnie tematy z lekarzem psychiatrą, to warto coś skrobnąć i pochwalić się postępami w walce ze swoimi choróbskami i innymi takimi sprawami.  
 
Ósmego marca wracam na oddział dzienny, w najbliższy poniedziałek mam rozmowę z psychologiem.  Jestem okropnie tym zestresowana! 😤 Chociaż widzę, że terapia daje pozytywne efekty, zaczęłam zwracać większą uwagę na swój wygląd (oby nie stało się to znowu paranoiczne!) i o siebie dbać również tak psychicznie, otworzyłam się i zaczęłam rozmawiać z terapeutami o swoich problemach i zaczęłam być chętna do tego, by czerpać wiedzę z terapii i przekładać różne rzeczy na życie na zewnątrz.
 
 
Dobrze jest, nareszcie!! 💕
 




 

wtorek, 24 listopada 2020

non-insanity (in identity disorder)

Stygmatyzacja zaburzeń dysocjacyjnych. Kurka wodna. Nawet na grupie oddziału dziennego.

Obiecałam sobie już tu więcej nie pisać, zrobić jakiś krok na przód, małe oddzielenie swoich negatywnych stanów od (w miarę) pozytywnej teraźniejszości.

A jednak kurczę nie potrafię. Coś pcha mnie ku napisaniu tej notki, wyrzyganiu tych wszystkich żali, które mnie spotkały, gdy zadano mi to cholerne pytanie: czy mam coś wspólnego z filmem Split i zachowaniem głównego bohatera tego filmu. Oczywiście, że przełączamy się po kilkanaście razy dziennie w ciągu zaledwie minuty! Oczywiście, że moje osobowości są seryjnymi mordercami! I zdecydowanie jestem osobą niebezpieczną, którą powinno się zamknąć w szpitalu psychiatrycznym o zaostrzonym rygorze! Aż normalnie żałuję, że podzieliłam się na grupie terapeutycznej problemami z dysocjacją. Teraz ludzie w grupie się mnie obawiają, bardziej mnie pilnują przyglądając się czy te osobowości się zmieniają. Jestem przez to potężnie poddenerwowana na zajęciach, a szczególnie na przerwach kiedy obok nie ma pań terapeutek i odczuwam na sobie wzrok wszystkich, mając wrażenie jakby jednocześnie chcieli TO zobaczyć i zarazem się TEGO (switcha) piekielnie bali. I czasem mi się zdarza odpłynąć, tak mocno jakby jakiś alter chciał przejąć kontrolę, ale jednocześnie jednak nie dawał sobie z tym rady, albo ogarniał sytuację i wypuszczał mnie z powrotem. Sama nie wiem. Najgorsze w tym wszystkim są chyba te momenty kiedy słucham o czymś bardzo ważnym na sesjach terapeutycznych, jak inni ludzie poruszają jakieś ważne tematy albo terapeuci zadają mi pytania, a ja się po prostu wyłączam i nie pamiętam o czym była rozmowa. I głupio mi zapytać jakie było pytanie, poprosić o powtórzenie jakiegoś fragmentu wypowiedzi itd., więc po prostu staram się sprawiać wrażenie, że znam temat, a łapię się czasem na tym, że nieraz wypowiadam się na temat sprzed 5-10 minut albo mówię po prostu nie na temat. Mam wrażenie, że wszyscy to widzą, że się stresuję, że mam te cholerne stany dysocjacyjne, że dlatego się mnie obawiają, bo jestem inna pod względem zaburzenia. Tu pojawia się błędne koło, ze stresu przed switchowaniem zaczynam switchować, a potem stresuję się, że ktoś to zauważy, dlatego znowu zaczynam switchować...

 

 

 



piątek, 1 maja 2020

dietowanie part II

Cześć.

Nie pisałam tutaj dosyć dawno i zastanawiałam się długo, czy w ogóle warto zaczynać tę notkę, bo w sumie zbyt wiele ciekawych rzeczy nie dzieje się w moim życiu. Ostatecznie jednak stwierdziłam, że warto podzielić się informacją o rozpoczęciu diety. Właściwie nie tyle diety, a przestawieniu się na mniejsze ilości jedzenia i przy tym zwiększenie ilości warzyw i owoców. W okresie kwarantannowym dosyć mocno przytyłam, toteż stwierdziłam, że będzie to najlepsze dla mnie rozwiązanie. Dziś jest już drugi dzień, w którym odżywiam się w inny sposób. Początkowo nawet próbowałam liczyć kalorie z użyciem specjalnej aplikacji, jednak okazało się to bardzo żmudne, bo np. jak policzyć ilość potłuczonych ziemniaków, nie używając szklaneczki? ;) 

Zaczęłam sama gotować dania, które zawierają niewielką ilość tłuszczu. Swoje poranne i wieczorne odżywianie opieram teraz głównie na owockach, chlebie żytnim i jogurcie naturalnym. Dodam, że kiedyś próbowałam się dietować, ale podeszłam do tego w dosyć niezdrowy sposób, przez co zaskoczył mnie nagle wilczy głód i efekt jojo. Teraz staram się jeść tak, bym nie czuła się głodna, ale jednocześnie nie wpychała w siebie mnóstwa rzeczy tłustych i bardzo słodkich.

Do tego czasem ćwiczę. Nie oszukujmy się, nie są to wielogodzinne mordercze treningi, ale zdarza mi się uprawiać aerobik lub tańczyć do skocznych utworów, by spalić nadmiarowe kalorie. Nie liczę na jakiś wielki cud, ale żywię nadzieję, że będzie mi coraz lepiej w swoim własnym ciele i będę odczuwać różnicę w dosyć krótkim czasie - no i utrzymam się w swoich postanowieniach.



sobota, 28 grudnia 2019

rollercoaster

Emocje mi skaczą jak na kolejce górskiej, z czego wszystkiego aż mam ochotę się porzygać. Silny smutek w połączeniu z poczuciem własnej beznadziejności sprawia, że nie potrafię logicznie myśleć, odsuwając się od wszystkiego i wszystkich dookoła. Zawsze, gdy próbuję wyrażać (nawet tutaj) swoje emocje, przypomina mi się tekst ordynatora o chwiejności emocjonalnej i to mnie strasznie blokuje. Nie chcę żeby okazało się kiedykolwiek, że mam borderline, a świadomość, że wykazuję niektóre cechy takiej osobowości jest na tyle przerażająca, że staram się nie wyrażać uczuć, które mogłyby kogoś zranić, a one wtedy automatycznie kierują się przeciwko mnie. Stwierdzono mi już wystarczająco dużo tych cholernych chorób i zaburzeń, bym mogła stwierdzić wszem i wobec, że jestem chodzącą encyklopedią polskiej psychiatrii. Jest źle. Jest strasznie źle i nie potrafię się uśmiechnąć i temu zaprzeczyć, jak mam w zwyczaju. 

Jak się czuję? Odrzucona, smutna, nienawidzona przez ludzi, cały czas olewana, beznadziejna, głupia, nieatrakcyjna fizycznie i pod względem charakteru, słaba, wycieńczona wszystkim dookoła. A jeszcze parę godzin temu byłam tak szczęśliwa, że mogłam góry przenosić, ale nie potrafię wrócić do tego stanu i jestem przez to katastrofalnie rozwścieczona i załamana.
 
 
 
Może to jej urok, a może to borderline?

czwartek, 10 października 2019

exodus

Tak mi przez głowę ostatnio myśli czarne i poplątane przebiegają, coby do reszty bezlitosny odwalić exodus. Exodus, exodus - ciągle tak sobie powtarzam głosem drżącym i pełnym obawy, jednak exodusowego szaleństwa czar jest silniejszy od siły własnej woli. Wycofanie, opuszczenie, jakieś tam całego świata odrzucenie - ot i czar cały. Przeleżeć cały dzień w łóżku i się z niego nie podnosić. Tyle, co do lodówki, do toalety i może, jak będzie się chciało, na tę rzekomo pomocną terapię i z powrotem. Po tych rozmowach z terapeutami tylko bardziej się exodusuję, wycofuję, świat cały mentalnie opuszczam i sobie go odpuszczam. Nawet ulubiona muzyka nie sprawia już tak dużej przyjemności - tylko jak się od jednej jakiejś koreańskiej piosenki uzależnię, to potrafię tak idiotycznie zapętlać dziesiątki, jeśli nie setki razy pod rząd. Na dodatek ciągle płakać mi się chce. Dziś poryczałam się na oddziale dziennym, płakałam przez dobre trzy godziny, z moich oczu ciurkiem leciały łzy. Wstydzę się łez i głównie to one są powodem mojego mentalnego exodusu.