niedziela, 10 lutego 2019

hi again, schizophrenia

Znów mam to okropne, beznadziejne uczucie. Uczucie tego, że w moim umyśle siedzą dwie lub więcej obcych, niezwiązanych z Systemem Pluralistycznym osób, które przekrzykują się nawzajem. O ile z zaburzeniami dysocjacyjnymi już dawno zdążyłam się pogodzić, o tyle nie jestem w stanie pogodzić się z tymi nadpływającymi z niewiadomego źródła myślami, które mają wydźwięk tak okropny, że czasem wręcz się wydaje, jakby podsyłał je do mojego umysłu sam Szatan z zamiarem unicestwienia mnie. Podsyłane przez to coś lub kogoś myśli są tak niewiarygodnie silne i przeszywają mnie swoją potęgą, że czuję się tymi myślami terroryzowana. Jesteś żałosna i beznadziejna! - powtarzają owe myśli bezustannie, dodając szeptem w tle teksty starych, pokracznych angielskich piosenek - internetowych straszydeł z czasów mniej lub bardziej wczesnego dzieciństwa. Nie radzisz sobie z niczym! - syczy rozjuszony myślogłos, powarkując, przedstawiając mi dziwaczne obrazy, gdy zamknę oczy, próbując znowu zasnąć.

Niedźwiedź. Gruby niedźwiedź szczerzący swoje monstrualne zębiska spogląda na mnie swoim przemądrzałym wzrokiem. Z jego myśli jestem w stanie wyczytać jedynie obrzydliwy hejt. W tle przygrywa irytująca pozytywka, której nie jestem w stanie wyłączyć. To Swedish Rhapsody wraz z odczytywanymi w tle numerami. Acht, acht, acht. Słyszę dobiegający z tyłu głowy dziecięcy płacz. Z drugiej strony docierają do mnie zakłócenia stacji numerycznej, która nadaje w tym momencie. Otwieram oczy przerażona. Znów ogarnia mnie błoga cisza. Wzdycham z ulgą.

Leki. Chcę rzucić to męczące co rano i nawet zdaniem pewnej części mojego umysłu stygmatyzujące cholerstwo, bo coraz częściej mam wrażenie, że mi nie pomagają. Ewentualnie czuję się na tyle zdrowa, że nie czuję potrzeby brania ich. Ze skrajności w skrajność. No cóż, tak to jest, gdy przestaje zależeć ci na życiu do tego stopnia, że masz już gdzieś nawet własne zdrowie. I tak oto albo chcę nie brać, albo je przedawkować. Boję się trzymać je na szafce, by nie zrobić nic głupiego.

Szpital. To tam po próbie z pewnością chciałabym trafić. Nie chciałabym mimo wszystko, by ta próba była udana. Chciałabym tylko trafić do ludzi, którzy dadzą mi jakąś namiastkę bliskości, koleżeństwa. Jeśli tylko miałabym dostęp do Internetu i w związku z tym do mojej ukochanej osoby, mogłabym zostać tam nawet na całe swoje marne życie. Życie w takim świecie, gdzie nikt nie rozumie rzeczy, które widzę i ich nawiązań do świata realnego jest cholernie ciężkie i przykre.

nie czuję się
w ogóle się nie czuję






wtorek, 5 lutego 2019

autumn was bad? winter sucks too!

Nie lubię tu pisać. To miejsce zawsze kojarzy się ze smutkiem i melancholią - emocjami takimi, jakie zawitały do mnie dziś. To smętny, wtorkowy wieczór. Właśnie, wieczór. Ta pora najbardziej sprzyja negatywnym rozważaniom egzystencjalnym. I tak, choć już długo było w porządku, dziś nadszedł ten moment. Dół emocjonalny i mentalna czarna pustka otoczyły mnie dziś z każdej możliwej strony. Ostatnio naprawdę wiele się działo, zaś ja podejmowałam mnóstwo błędnych decyzji, praktycznie błąd za błędem. Najpierw podjęłam decyzję o porzuceniu kolejnej szkoły, nie mówiąc psychiatrze ani słowa o tym, że czuję się gorzej i potrzebuję nowych leków. Posłusznie kiwałam głową na pytanie, czy wszystko jest w porządku. Duma nie pozwoliła mi przyznać się do momentu słabości. Później zatrudniłam się w firmie, w której pracowała moja mama. Zrzuciłam na nią 90% swoich obowiązków, naiwnie wmawiając samej sobie, że jestem dobrym pracownikiem. Później obie przeniosłyśmy się do innej firmy, gdzie zauważono, że nie potrafię szybko i wydajnie pracować bez jej pomocy. Zostałam zwolniona jeszcze zanim zdążyłam się tam zaaklimatyzować. Powiedziano mi, że prawdopodobnie nie nadaję się do żadnej pracy i powinnam ubiegać się o rentę socjalną. Jutro z mamą wybieramy się po wnioski i oczywiście do lekarki. Lekarki, która pewnie tylko załamie ręce i powie, że bardzo jej mnie szkoda i współczuje mi z całego serca. Jasne. Nikt tak naprawdę mi nie współczuje, wszyscy chcieliby, bym zdechła gdzieś pod mostem. Nikt nie chce mi pomóc.

a już wszystko się tak pięknie zaczynało układać
nie wierzę już w szczęśliwe zakończenia
nie tym razem
...