niedziela, 18 maja 2025

it will be fine tomorrow???

Heja.

Trzeba zmienić nazwę tego bloga tak w sumie. Tak myślę. Najwyższy czas. Zaczynam pewne rzeczy rozumieć. To na plus. Trzeba ruszyć dalej z życiem. O pewnych rzeczach zapomnieć. Z pewnymi rzeczami się pogodzić. Po prostu pewne sprawy zamknąć i odpuścić. Pogodzić się z tym, że nie ma My, lecz jest Ja — ta, która potrzebuje się sama sobą zaopiekować. Wrócić do zdrowego odżywiania, może i po raz setny, ale nie mogę przecież w kółko zajadać smutków. Przestać się w kółko zadręczać. Nie wstydzić się więcej prosić o pomoc. Już i tak ostatnio zrobiłam duży krok. Porozmawiałam z moją terapeutką o tym, co jest aktualnie dla mnie ważne. Kto jest dla mnie ważny. I dlaczego... o to obwiniam się najbardziej. O platoniczną miłość, która wypełnia tę całą pustkę.

Tak okropnie żałuję pewnych wydarzeń z przeszłości, jest mi totalnie przykro, że nie mogę cofnąć czasu. Codziennie patrząc w lustro o tym myślę i mam wyrzuty do samej siebie. Czuję się obrzydliwie... Tak, czuję się gruba, czuję się brzydka i czuję się niechciana. Przynajmniej dla osoby, na której mi zależy. Ona nawet nie wie o moim istnieniu jako takim... Nie mówię o tym na głos, ponieważ gdy moi bliscy proszą o pomoc, głupio mi się narzucać ze swoimi problemami, więc uśmiecham się i rzucam żarcikami, ale w środku... Boli. K•••a, boli tak bardzo, że mam ochotę położyć się na podłodze i zacząć wyć. I co? Miała być notka o zmianach, o czymś pozytywnym, co daje mi kopa — ale jak na razie kopa dają mi tylko myśli o tym, że mogę zmienić coś po to, by choć przez chwilę nie czuć się aż AŻ TAK fatalnie. Chciałabym wierzyć w to, że nie będę już coraz szersza w biodrach i coraz bardziej zaniedbana. Na fejsie niby ładny uśmiech i piękne foty, ale nie oszukujmy się, to maska, którą próbuję przybierać od paru lat, ale widzę po liczbie polubień, że idzie mi coraz gorzej... 

Im dłużej piszę tę notkę, tym bardziej chce mi się ryczeć. A jednak czuję, że musi powstać, że muszę wyrzucić z siebie emocje, które powodują, że prędzej czy później wybuchłabym płaczem... Bez wątpienia... A ja tylko chcę zmienić wszystko na lepsze i być szczęśliwą, ale gdy proszę o pomoc w pokierowaniu co powinnam zrobić, ludzie powtarzają, że powinnam sama wiedzieć.... K•••a, chciałabym wiedzieć.



sobota, 26 października 2024

complicated

why is everything so confusing
maybe i'm just out of my mind


Nienawidzę takich momentów kiedy czuję się gorsza od innych. Nienawidzę momentów, gdy przychodzi nienawiść do samej siebie. Jednocześnie pustka i smutek, a parę godzin wcześniej było przecież dobrze. Znowu zaczynają przytłaczać mnie sytuacje społeczne. Znowu nie mam na nic siły - na nic, co mogłoby wywołać u mnie uśmiech. Jeszcze wczoraj było tak wspaniale, jeszcze wczoraj było tak spokojnie. Nienawidzę momentów, gdy chce mi się płakać, ale jednocześnie do końca sama nie rozumiem dlaczego chce mi się płakać. Czuję, że najbliższe parę dni będzie wyglądało ciężko i smętnie. Przez prawie miesiąc utrzymywałam nastrój wspaniale/dobrze i teraz czuję silne przemęczenie.

Wniosek: Nie można na siłę wmawiać sobie, że jest wspaniale. 

Bo może to, że wczoraj było dobrze też sobie wmówiłam.

niedziela, 25 sierpnia 2024

my status is nimbostratus

Nie potrafię. Nie potrafię napisać tej notki w żaden logiczny sposób, by wyrazić to jak bardzo intensywnie rozsypał sie mój świat. Poukładany, dla mnie logiczny, nawet jeśli dla innych nielogiczny świat. Nawet jeśli bywało mi ciężko, były też momenty, które pomagały mi trwać w swoich postanowieniach i uśmiechać się do siebie. Wewnątrz. Bo problemy z wyrażaniem emocji na zewnątrz miałam odkąd tylko pamiętam. Prysnęła bańka moich marzeń, skończyło się wszystko. Zniknęło praktycznie tak szybko jak się pojawiło. Mieszkam teraz sama. Po spacerze wracam do pustego domu, gdzie dźwięczy z telewizora sanah, z zapętlonego po raz setny albumu Kaprysy. Staram się nie jeść zbyt wiele, bo jestem na diecie. Prócz zmiany diagnozy psychiatrycznej doszło mi jeszcze PCOS i insulinooporność. Dlatego też nawet nie ma szansy na zajadanie pojawiających się raz za razem smutków – ot, duszę się w oparach własnej melancholii i staram się znaleźć wytchnienie w swoich pasjach z lat dziecięcych. Mam poczucie, że ludzie odsuwają się ode mnie coraz bardziej i jest mi z tym cholernie ciężko. Boli. Boli coraz bardziej jak rana, która jest rozszarpywana kilkanaście razy dziennie. Gdy słyszę, że jestem inna. Że mam za mało znajomych. Że wychodzę tylko z paroma osobami. Że jestem młoda i powinnam korzystać z życia. Czuję się jednak staro. Jakbym była już dużo powyżej trzydziestki. Ostatni wpis był tutaj gdy miałam 21 lat, teraz mam 24 lata i w ogóle nie czuję się mądrzejsza, a jedynie starsza. Może to przez to zdrowie. Ciągle mnie wszystko boli, raz fizycznie, a raz psychicznie. Cholerne borderline robi ze mnie wrak człowieka. Myślę coraz częściej o tym, jak bardzo wylewa się bolesna żałość z tych moich wpisów gdziekolwiek, że wołanie o pomoc jest nic nie warte, że wyolbrzymiam, że jestem jakąś popieprzoną atencjuszką. Jutro (na 90%) pewnie zapomnę o tej notce i wyjdę z uśmiechem na spacer, a potem zacznę ćwiczyć albo coś obejrzę lub poczytam książkę. Albo nie. Nie wiem. Nie umiem przewidywać przyszłości. Marny ze mnie jasnowidz. Już bardziej mam tendencje do czarnowidztwa. Ale naprawdę nie daję rady z tym poczuciem bezradności. Wszystko toczy się obok. Wszystko toczy się beze mnie. Świat boli. Na własne życzenie przewróciłam go do góry nogami. Na życzenie cholernego pieska pod rasą BORDER.

poniedziałek, 26 lipca 2021

we are sad (mad? bad?)

Bezustannie szukam siebie. Troszkę dobrze mi w związku z nadchodzącą przeprowadzką. Jakaś ulga jest. Troszkę też jednak obco i nijak. Od wnętrza niemal wieje chłodem. Standardowe odczucie związane z separacją od rodziców, a zwłaszcza odcięciem się od dosyć toksycznej i nadopiekuńczej matki. Trudne.

Rozpadam się. 

Stopniowo, w podzielonym na pewne etapy procesie, czuję jak stres i obawy dzielą moje komórki na dziesiątki małych elementów, tworząc piękną, cudownie kolorową mozaikę, krzyczącą z przejęciem GO ON ME! gdy rzeczywistość staje się coraz trudniejsza, trudniejsza niż do tej pory. 

Rozpadam się.

Nie jestem w stanie przełknąć tego wszystkiego. Fakt, że Ona nie rozumie mojej decyzji o przeprowadzce jest dla mnie niewybaczalny i cholernie bolesny. Ciągle powtarza, że będzie mi tam źle. Wrócisz do domu i będzie źle, będzie tak jak dawniej. Albo zamkną mnie na oddziale, bo sobie nie poradzę. Ciągle straszy mnie psychozą. Albo, co gorsza, nagłym powiększeniem Systemu. Będzie was więcej i zwariujesz. Jakbym już tu nie wariowała, gdy pije i powtarza w kółko te swoje teksty na temat tego, że chcę przenieść się do nie wiadomo jakiego piekła i sprawić, że zachoruje i umrze z tęsknoty za mną. Litości, to tylko mieszkanie ze współlokatorami, na dodatek tuż obok jej miejsca pracy.

Rozpadam się.

Na drobne kawałki. Tak za każdym razem, gdy pomyślę, jak mnie rani swoimi słowami i jak ja mogę w pewien sposób zranić ją, tą przeprowadzką. Jednocześnie marzę o tej przeprowadzce i proszę Ich o pomoc. Proszę Demi i resztę o to, by pozwolili mi odsunąć się od tych niewygodnych wspomnień, myśli i wszystkiego, co utrudnia sprawę. Oni bezustannie dzielą, mielą i szatkują. A jednak obiecują, że niebawem sytuacja się zmieni, że może nawet nie będą w codziennym życiu mi potrzebni.


Dziesiątki malutkich kawałeczków. 

Mozaika. Jesteśmy skazani na siebie.

 


niedziela, 16 maja 2021

stop it please...

Odczuwam emocjonalny chłód, a przy tym totalnie nie umiem się z niczego cieszyć.

Ogarnęło mnie uczucie wyobcowania, odmienności, a zarazem przeszywającego do szpiku kości smutku.

Czuję się strasznie, czuję się przy tym gorsza od innych i nie mam zbyt dużego wpływu na to jaka jestem, bo zawsze, gdy próbuję coś zmienić, kończy się na tym, że ryczę, bo mi to nie wychodzi. A najgorsze, że klasycznej wersji samej siebie praktycznie nie czuję już od dłuższego czasu.

Za dwa tygodnie kończę terapię, a czuję się jakbym była chodzącą porażką. Dręczą mnie myśli związane z końcem terapii, z tym, że będę miała od niej trzy tygodnie przerwy i znów zamknę się w sobie, nie mając w zupełności komu mówić o narastających coraz mocniej wszystkich problemach...

Nie chcę nikogo męczyć moimi problemami. 

Myślę żeby zacisnąć zęby i po prostu być (nawet jeśli pozornie) szczęśliwa.

Już nawet nie potrafię płakać, bo czuję jakby mnie rozrywało od środka, gdy kładę się i próbuję wycisnąć gromadzące się tygodniami łzy w poduszkę - czuję pustkę albo przeszywający smutek - i tak bezustannie.

Najgorsza jest depersonalizacja i ataki paniki, to g*wno co chwile mnie łapie i wtedy jestem przerażona.


piątek, 26 lutego 2021

bom jeon uul

Kochany Pamiętniczku...

Pal to licho, nie umiem pisać wstępów! 😤

 
Pomyślałam, że jak już tak dobrze się czuję, że wyszłam z przyjacielem na spacer i poruszyłam wreszcie szczerze trudne dla mnie tematy z lekarzem psychiatrą, to warto coś skrobnąć i pochwalić się postępami w walce ze swoimi choróbskami i innymi takimi sprawami.  
 
Ósmego marca wracam na oddział dzienny, w najbliższy poniedziałek mam rozmowę z psychologiem.  Jestem okropnie tym zestresowana! 😤 Chociaż widzę, że terapia daje pozytywne efekty, zaczęłam zwracać większą uwagę na swój wygląd (oby nie stało się to znowu paranoiczne!) i o siebie dbać również tak psychicznie, otworzyłam się i zaczęłam rozmawiać z terapeutami o swoich problemach i zaczęłam być chętna do tego, by czerpać wiedzę z terapii i przekładać różne rzeczy na życie na zewnątrz.
 
 
Dobrze jest, nareszcie!! 💕
 




 

wtorek, 24 listopada 2020

non-insanity (in identity disorder)

Stygmatyzacja zaburzeń dysocjacyjnych. Kurka wodna. Nawet na grupie oddziału dziennego.

Obiecałam sobie już tu więcej nie pisać, zrobić jakiś krok na przód, małe oddzielenie swoich negatywnych stanów od (w miarę) pozytywnej teraźniejszości.

A jednak kurczę nie potrafię. Coś pcha mnie ku napisaniu tej notki, wyrzyganiu tych wszystkich żali, które mnie spotkały, gdy zadano mi to cholerne pytanie: czy mam coś wspólnego z filmem Split i zachowaniem głównego bohatera tego filmu. Oczywiście, że przełączamy się po kilkanaście razy dziennie w ciągu zaledwie minuty! Oczywiście, że moje osobowości są seryjnymi mordercami! I zdecydowanie jestem osobą niebezpieczną, którą powinno się zamknąć w szpitalu psychiatrycznym o zaostrzonym rygorze! Aż normalnie żałuję, że podzieliłam się na grupie terapeutycznej problemami z dysocjacją. Teraz ludzie w grupie się mnie obawiają, bardziej mnie pilnują przyglądając się czy te osobowości się zmieniają. Jestem przez to potężnie poddenerwowana na zajęciach, a szczególnie na przerwach kiedy obok nie ma pań terapeutek i odczuwam na sobie wzrok wszystkich, mając wrażenie jakby jednocześnie chcieli TO zobaczyć i zarazem się TEGO (switcha) piekielnie bali. I czasem mi się zdarza odpłynąć, tak mocno jakby jakiś alter chciał przejąć kontrolę, ale jednocześnie jednak nie dawał sobie z tym rady, albo ogarniał sytuację i wypuszczał mnie z powrotem. Sama nie wiem. Najgorsze w tym wszystkim są chyba te momenty kiedy słucham o czymś bardzo ważnym na sesjach terapeutycznych, jak inni ludzie poruszają jakieś ważne tematy albo terapeuci zadają mi pytania, a ja się po prostu wyłączam i nie pamiętam o czym była rozmowa. I głupio mi zapytać jakie było pytanie, poprosić o powtórzenie jakiegoś fragmentu wypowiedzi itd., więc po prostu staram się sprawiać wrażenie, że znam temat, a łapię się czasem na tym, że nieraz wypowiadam się na temat sprzed 5-10 minut albo mówię po prostu nie na temat. Mam wrażenie, że wszyscy to widzą, że się stresuję, że mam te cholerne stany dysocjacyjne, że dlatego się mnie obawiają, bo jestem inna pod względem zaburzenia. Tu pojawia się błędne koło, ze stresu przed switchowaniem zaczynam switchować, a potem stresuję się, że ktoś to zauważy, dlatego znowu zaczynam switchować...