Odczuwam emocjonalny chłód, a przy tym totalnie nie umiem się z niczego cieszyć.
Ogarnęło mnie uczucie wyobcowania, odmienności, a zarazem przeszywającego do szpiku kości smutku.
Czuję się strasznie, czuję się przy tym gorsza od innych i nie mam zbyt dużego wpływu na to jaka jestem, bo zawsze, gdy próbuję coś zmienić, kończy się na tym, że ryczę, bo mi to nie wychodzi. A najgorsze, że klasycznej wersji samej siebie praktycznie nie czuję już od dłuższego czasu.
Za dwa tygodnie kończę terapię, a czuję się jakbym była chodzącą porażką. Dręczą mnie myśli związane z końcem terapii, z tym, że będę miała od niej trzy tygodnie przerwy i znów zamknę się w sobie, nie mając w zupełności komu mówić o narastających coraz mocniej wszystkich problemach...
Nie chcę nikogo męczyć moimi problemami.
Myślę żeby zacisnąć zęby i po prostu być (nawet jeśli pozornie) szczęśliwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz